Czyż może być coś bardziej miłego dla oka, niż widok miejskiego targu w takie właśnie, prześwietlone słońcem październikowe dni, gdy stragany uginają się pod stosami jarzyn i owoców najróżniejszej barwy i kształtów?
Ciężkie, miodowe winogrona, olbrzymie strąki czerwonej papryki, wianki dorodnego czosnku, zielono-fioletowe figi, gładkie, czarne i lśniące bakłażany — wszystko to tworzy doskonałą kompozycję kolorystyczną, którą dopełnia równie doskonała kompozycja zapachowa. Aromat pietruszki, selerów, mięty i czubricy łączy się z falą zapachu dobiegającą od stoisk ze smażoną rybą i kotłów z gotowaną kukurydzą, tworząc jedną, pobudzającą apetyt całość.
Wędrówki po jesiennym targu były ulubioną przez nas formą spędzania wolnego czasu. Nieraz dawałyśmy się porwać szaleństwu i wtedy dźwigałyśmy do hotelu ciężkie siatki niezbyt sensownych zakupów, bo gdy przesuwałyśmy się wzdłuż straganów, wszystko wydawało się niezwykle atrakcyjne. Nie mogąc oprzeć się urodzie proponowanych towarów, kupowałyśmy wszystko, co przyciągało nasz wzrok — nawet rzeczy zupełnie w naszej bułgarskiej egzystencji zbędne. A więc bursztynowy j miód w olbrzymich słojach i wiązki aromatycznych bałkańskich ziół, i nawet pęczki liści winogronowych przeznaczonych na „gołąbki”. Z zainteresowaniem przyglądałyśmy się też, jak dokonują zakupów Bułgarzy. Już z takich pobieżnych obserwacji można by wiele wyprowadzić wniosków i wiele uogólnień dotyczących właściwości tutejszej kuchni. Tak więc, niesie się do domów pełne siatki papryki, pomidorów, bakłażanów, a do tego tylko kilogram lub dwa ziemniaków, bo takie tu właśnie obowiązują proporcje. Z zazdrością patrzyłyśmy na różnorodność jarzyn i warzyw, jakie ma do dyspozycji bułgarska gospodyni. Już samej papryki kilka odmian — i duże, gładkie, trójkątne strąki, łagodne, o słodkawym smaku, zwane „kapija”, i „kadmi” — czerwone kule papryki pomidorowej, i ostre, małe „czuszki”. Kupowano też zwykle na targu dużo orzechów, które stanowią bardzo istotny dodatek do wielu potraw. W iluż przepisach spotykałyśmy się z określeniem — „dodać garść utłuczonych orzechów” i to w sytuacjach zupełnie dla polskiego podniebienia zaskakujących, bo np. do zup albo mięs. Toteż podbałkańskie wsie i miasteczka toną po prostu w orzechowych sadach, chociażby Tetewen, gdzie spędzałyśmy urlop.
Lubiłyśmy też bardzo obserwować zakup arbuzów. To już był cały ceremoniał. Te olbrzymie, zielone kule ułożone w stosy wprost na ziemi, wydawały się nam, ignorantkom, zupełnie jednakowe. Kupujący byli jednak innego zdania. Często przerzucono kilkanaście owoców, aby wreszcie — po dokładnym I bardzo dla nas tajemniczym opukiwaniu — wybrać ten jeden właściwy. I to też nie był jeszcze koniec prób. Sprzedawca wycinał ostrym nożem stożkowaty kawałek czerwonego miąższu i dopiero po obejrzeniu go zapadała decyzja — kupić czy nie kupić.
Bułgarska jesień ożywia i rozwesela nawet stereotypowe miejskie bloki mieszkalne. Na balkonach, loggiach i wprost na oknach pojawiają się długie wianki lub sznury nawiązanej na nitkę czerwonej papryki. Jakże by bowiem nie przygotować dla domowych potrzeb na zimę suchej czuszki. To przecież czas robienia przetworów, a w każdej rodzinie ma to duże znaczenie.