Wino – cóż sprawia, że wyraz ten brzmi w moich uszach jak czarodziejskie zaklęcie?.
Hasło w leksykonie jest chłodne i rzeczowe: „Wino, napój alkoholowy uzyskiwany z soków owocowych zawierających cukier, a dokładniej – przefermentowany sok z winogron w przeciwieństwie do wina owocowego, sporządzanego z jabłek, gruszek i innych owoców…”
Wszystko to jest słuszne i ważne, ale określa jedynie suchymi słowami ten zadziwiający proces przemiany jednej materii w drugą. Przywołuje jednak pewne wspomnienie z najwcześniejszego dzieciństwa.
Widzę, siebie idącego pod górę: trzymam się stwardniałej dłoni niemłodego mężczyzny. Mijamy stare mury z okrągłymi łukami z czerwonego i żółtego piaskowca i szare, zmurszałe drewniane drzwi, przesiąknięte oszałamiającym zapachem lilaka i czarnego bzu. Jest ciepły dzień wczesnego lata, idziemy ulicą pod górę, aż wreszcie podchodzimy do jednej z bram, prowadzących do piwnic: Brama stoi otworem. Schody wiodą w dół i znikają w mroku., Nie chcę tam wchodzić, boję się ciemności, ale mężczyzna śmieje się i ciągnie mnie za sobą. Uspokaja mnie, mówi, że kiedyś dowiem się, co tu się przechowuje i co mieszka w beczkach, wspomnę go wtedy i przyznam mu rację; bo taka wykuta w skale piwniczka’pełna wina jest najwspanialszą rzeczą zaraz po raju.
Nie pojmowałem nic z tego, o czym rozprawiał i co mi tłumaczył, ale w mrocznym świetle żarówki ujrzałem piwniczne pomieszczenie oraz beczki ustawione rzędami i spiętrzone jedne na drugich; duże i średnie, owalne i okrągłe, a jeszcze na samej górze całkiem małe, wciśnięte między wypukłości pękatych drewnianych antałków. Dopiero po pewnym czasie mogłem dojrzeć człowieka w niebieskim fartuchu, robiącego coś przy jednej z beczek. Do lewara ustawionego na dolę przykręcił gumowy wąż i zawiesił go w beczce. Potem wspiął się na drabinę i drugi wąż, wiszący po przeciwległej stronie lewara, wetknął-do innej beczki. Następnie chwycił dźwignię lewara i zaczął poruszać nią tam i z powrotem. Zabulgotało, zaszumiało i te odgłosy bardzo mi się spodobały. Przetaczamy młode wino!” Spojrzałem pytająco w górę. „Wino z jednej beczki pompuje się do innej beczki, przecież widzisz” – powiedział mój opiekun. Wprawdzie nic nie widziałem, ale za to wyraźniej słyszałem szmer,płynu w wężu.
Szmer wkrótce ucichł, a w końcu tylko wino bulgotało silniej w drugiej beczce. Mój opiekun zaproponował, abym przyłożył ucho do ciemnego drewna. Zafascynowany chłonąłem ten dźwięk.
Teraz już całkowicie pozbyłem się lęku i ciekawie rozejrzałem się po piwnicy.
Tymczasem mój opiekun zapytał człowieka w niebieskim fartuchu, czy mógłby wypić szklaneczkę, trzeba przecież spróbować, czy coś wyszło z tego wina. Od razu wydobyto mały czerwony wąż i podwieszono go do grubego węża w beczce. Z dołu mogłem widzieć, jak mężczyzna na drabince zaczął ssać jeden koniec węża, następnie zatkał kciukiem otwór i skierował go do butelki.
Trysnęło i butelka powoli napełniła się winem. „Jedna szklanka chyba ci nie wystarczy?” – powiedział mężczyzna i roześmiał się, po czym zwrócił się do mnie: „Ty też chcesz się troszkę napić?”
Radośnie skinąłem głową, a ponieważ właśnie w tym czasie uczyłem się mówić, wydobyłem z siebie niewyraźne, ale za to bardzo jednoznaczne: „Pić, pić”.
Podano mi więc szklaneczkę, co prawda napełnioną tylko do połowy, i po jednym czy dwóch łykach z powrotem mi ją odebrano.
„No, i jak smakuje?”
„Pycha!”
Oczywiście nie pamiętam już, czy rzeczywiście mi smakowało, ale jeszcze dziś śmieją się w mojej rodzinie i w naszej wsi z moich pierwszych doświadczeń w winiarskiej piwnicy.
Po pierwszej wizycie w piwnicy przyszła kolej na wiele następnych; przyglądałem się, jak z winogron robi się moszcz, słuchałem, jak bulgocze w beczkach, wdychałem niezrównany zapach winnej jesieni. Za jego sprawą przesiąknięte słońcem wioski położone wśród pagórków Nadrenii-Palatynatu i Hesji były pełne czaru; jesień upajała i nadawała smak stopniowym zmianom mętnego, słodkiego soku, który przeobrażał się w końcu w klarowne, wytrawne wino.
Kiedy podrosłem, poznałem także winnice. Mogłem przyglądać się, jak wiosną przycina się pędy latorośli i przymocowuje się je do drutów. Ze starym sąsiadem wędrowałem do odległej uprawy, położonej aż przy granicy, i podczas gdy ja leżałem w trawie i wygrzewałem się w słońcu, on rozbijał motyką zbryloną ziemię wokół każdej winorośli. Ze swego miejsca miałem rozległy widok; przede mną rozpościerała się przestrzeń z brązowymi i zielonymi płaszczyznami pól i łąk, przerywana tylko ciemnymi punktami drzew owocowych, a łagodne zbocza wzgórz przecinały delikatne linie winnic.